Smok Wawelski jest jednym z najbardziej znanych symboli Krakowa. Upamiętnieniem legendy o smoku jest pomnik smoka wawelskiego, stworzony przez Bronisława Chromego. Dzięki temu, że wewnątrz
Boholt i Yarpen założyli spółkę z Yennefer, Eyck chciał zabić smoka w uczciwej walce, Jaskier chciał stworzyć balladę. Geralt spotyka się z Yennefer. Czarodziejka jednak nie chce go znać. Nie może mu wybaczyć, że po dwóch latach związku zostawił ją (romansując w tym czasie z Triss Merigold). Oświadcza, że przybyła tutaj
3. Ze smoka można wydostać artefakt i truchło dalej zostaje (nie zawsze ale się zdarza) ale mało kto wie, że można wydostać też relikt a ścierwo smoka może nadal pozostać. Nie wiem ile reliktów można tak zdobyć z jednego, ale dwa na pewno, bo sprawdziłem. Więc poradnik do poprawki.
Tego samego dnia Rahena uciekła do lasu goniona przez jednego z braci. Gdy dopadł ją w lesie próbował zerwać z niej ubranie i się zabawić. Towarzyszyło mu dwóch kumpli. W pewnym momencie, Rahena krzyknęła przywołując rój robali i szkielet spod ziemi. Dwójka kumpli uciekła, a bratu wgryzła się w szyję i zabiła.
Ogień nie może zabić smoka.” Tak więc ogień zabija panujących Dothraków, a triumfująca Daenerys przejmuje władzę nad całym plemieniem. Naga Daenerys w ogniu zapadnie w pamięć
Scenariusz filmowy Jak wytresować smoka, stworzony dzięki blogowi użytkowniczki Kimiko95. Scena 1 Czkawka: (narracja) Wyspa Berk. Jakieś 10 dni drogi na północ od Beznadziei i rzut beretem od Zamarzniesz Na Śmierć. Taki równoleżnik, gdzie wszystko równo leży. Z wyjątkiem mojej osady… która stoi. Od siedmiu pokoleń z resztą, a mimo to wszystkie budynki są nowe. Mamy tu ryby
onXL5I. -17% Uwagi: Obwoluta/Oprawa: wytarta Brzegi stron: zakurzone TIN: T02887923 Rok wydania: 2020 Rodzaj okładki: Miękka ze skrzydełkami 20,00 zł 16,65 zł -17% Uwagi: Obwoluta/Oprawa: porysowana, zabrudzona, ze śladami zgięć Brzegi stron: zakurzone, zabrudzone Rogi: zagięte TIN: T02266099 Rok wydania: 2020 Rodzaj okładki: Twarda 20,00 zł 16,65 zł -17% Uwagi: Obwoluta/Oprawa: wytarta. lekko uszkodzona Brzegi stron: zakurzone, pożółkłe TIN: T02265184 Rok wydania: 2020 Rodzaj okładki: Miękka ze skrzydełkami 20,00 zł 16,65 zł -17% Uwagi: Obwoluta/Oprawa: zabrudzona, porysowana, wytarta, naderwana na krawędziach Grzbiet: naderwany Kartki: pożółkłe Rogi: zagięte TIN: T02266100 Rok wydania: 2020 Rodzaj okładki: Miękka ze skrzydełkami 20,00 zł 16,65 zł -17% Uwagi: Obwoluta/Oprawa: zabrudzona, porysowana, wytarta, mocno zagięta Kartki: pożółkłe Rogi: zagięte TIN: T02266098 Rok wydania: 2020 Rodzaj okładki: Miękka ze skrzydełkami 20,00 zł 16,65 zł -17% Uwagi: Obwoluta/Oprawa: zabrudzona, wytarta Brzegi stron: zabrudzone, zakurzone Kartki: poplamione TIN: T02259573 Rok wydania: 2020 Rodzaj okładki: Miękka ze skrzydełkami 20,00 zł 16,65 zł
Pierwsza oficjalna książka opowiadająca o największym hicie telewizyjnym XXI wieku ? serialu Gra o Tron ? napisana przez dziennikarza ?Entertainment Weekly? Jamesa Hibberda i opublikowana przy wsparciu HBO. W „Ogień nie zabije smoka” James Hibberd, dziennikarz ?Entertainment Weekly?, przedstawia fascynujące kulisy serialu „Gra o tron” i historię jego powstania: od pierwszych spotkań zespołu kreatywnego, po nagranie scen bitew, aż po niesamowitą inscenizację finału. Zrealizowany na podstawie bestsellerowego cyklu powieściowego George?a Martina serial został nagrodzony aż 59 statuetkami Emmy i stał się światowym fenomenem. James Hibberd, opierając się na ponad 50 wywiadach, nieznanych szerokiej publiczności zdjęciach i zakulisowych rozmowach z producentami, obsadą i całą ekipą serialu, przedstawia historię powstania największego show w historii. Show, dla którego noce zarywał ponoć sam Barack Obama?
Przedmowa. Droga do WesterosSłychać wrzask setek w zbrojach rzucają się naprzód, wyjąc z furią. Miecze zwierają się z mieczami, tarcze uderzają o tarcze, stopy ślizgają się w gęstym błocie. Niektórzy z walczących powoli, nieubłaganie są spychani ku coraz wyższej stercie trupów, zarówno ludzkich, jak i końskich. Stos splecionych makabrycznie zwłok przypomina gotycką wizję piekła, istną górę śmierci, która rośnie z każdym kolejnym zabitym. W oddali obdarci ze skór ludzie płoną na czyste, pierwotne barbarzyństwo, scena wyjęta ze średniowiecza i brutalnie przywrócona do życia.– Wy umieracie! – wydziera się asystent reżysera. – To najważniejsza sprawa i nie zapominajcie o niej! Wy umieracie!Jest październik 2014 roku. Na równinie w Irlandii Północnej zgromadziło się sześciuset członków ekipy filmowej, pięciuset aktorów odgrywających role wojowników, siedemdziesiąt koni i cztery ekipy zdjęciowe, a ich zadaniem jest nagranie Bitwy z walczących jest Kit Harington, wcielający się w postać Jona Snow, bohatera wbrew swej woli. Aktor wznosi swój ciężki miecz na coraz to kolejnych napastników. Na starcie, wyglądające na szaleńczą, zaciekłą walkę o życie, składa się kilkanaście starannie zaaranżowanych układów szermierczych, które wpojono w jego pamięć Harington zostaje pchnięty w błoto. Cóż, przynajmniej na ekranie wygląda to jak błoto. Po dwóch tygodniach zdjęć bagnistą równinę tak naprawdę pokrywa cuchnąca mieszanina ziemi, końskich odchodów, moczu, sztucznego śniegu, potu, śliny i z trudem podnosi się na równe nogi i człapiąc, mija producentów.– Mówili mi, zostań aktorem – pojękuje. – Człowieku, pomyśl tylko o sławie i chwale, mówili…Przyglądając się temu bitewnemu spektaklowi z boku, nie mogłem przestać myśleć o epickim wprost szaleństwie, jakim było kręcenie Gry o podróż z tym serialem HBO zaczęła się kilka lat wcześniej, gdy otrzymałem rutynowe zlecenie. W powieściach George’a Martina najmniejsza nawet decyzja dotycząca życia postaci może pociągać za sobą ogromne konsekwencje, ale 11 listopada 2008 roku nie miałem o tym człowieku jako dziennikarz dla „The Hollywood Reporter” i moim zadaniem było przeprowadzenie wywiadu z parą początkujących showrunnerów, Davidem Benioffem i Danem Weissem. HBO właśnie dało zielone światło dla pilota serialu opartego na cyklu powieściowym Martina, a sam serial miał być… Zaraz, fantasy dla dorosłych? Coś podobnego do Władcy pierścieni?„Nie, to niewłaściwe skojarzenie – wyjaśnili Benioff i Weiss. – Nie ma tam żadnych czarodziejów, elfów czy krasnoludów. No dobra, znajdzie się ktoś podobny do krasnoluda”.„Nie oczekujcie jednak opowieści z milionem orków szarżujących po równinie” – powiedział Weiss, a Benioff dodał: „High fantasy nigdy wcześniej nie było przenoszone na mały ekran i jeśli ktokolwiek podoła temu wyzwaniu, będzie to HBO. Mamy dowody na to, że ta stacja potrafi wziąć na warsztat oklepany temat i tchnąć w niego nowego ducha, jak stało się na przykład w przypadku historii mafijnych Rodziny Soprano czy westernu w Deadwood”.Tekst, który powstał po naszej rozmowie, również był całkowicie szablonowy. Nagłówek brzmiący „HBO wyczarowuje serial fantasy” nawet w żaden sposób nie reklamował Gry o tron. Sam pomysł, że najbardziej prestiżowa platforma sieci kablowych, mająca na swoim koncie wiele nagród Emmy, podejmie szalone ryzyko i nakręci drogi serial fantasy dla dorosłych, uważany był za intrygującą to właściwie powinno być końcem mojej przygody z Grą o tron, ale frapujący opis historii Martina, który przedstawili mi Benioff oraz Weiss, utkwił mi w głowie. Kupiłem pierwszą część cyklu Pieśń lodu i ognia pod tytułem Gra o tron i podobnie jak setki tysięcy innych czytelników wpadłem po uszy w brawurowo oryginalny świat. Po kilku tygodniach skończyłem czytać trzeci tom sagi, Nawałnicę mieczy, od którego wprost oderwać się nie mogłem. Książka okazała się najbardziej ekscytującym i przerażającym doświadczeniem czytelniczym w moim obsesyjnie śledzić postęp prac nad pilotem HBO. Koledzy pytali, dlaczego piszę aż tyle o jednym serialu, na co odpowiadałem: „Bo jeśli uda im się adaptacja tej książki, a nie sądzę, by ktokolwiek potrafił to zrobić, dokonają rewolucji w telewizji”.Przed premierą pierwszego sezonu Gry o tron w 2011 roku przeniosłem się do „Entertainment Weekly”, gdzie rozpocząłem serię corocznych wizyt na planie serialu. Przyzwyczajono nas do stereotypu beztroskiego, łatwego życia na planie, do oglądania aktorów, którzy w przerwach między ujęciami odprężają się w luksusowych kamperach, reżyserów jeżdżących w meleksach po zalanym blaskiem słońca planie i bohaterów filmowanych na zielonym tle, skąd ich postacie przenoszone są przez animatorów komputerowych w sam środek sztucznie stworzonych by ujrzeć podobne migawki z luksusowego, wygodnego świata rozrywki, należałoby odwiedzić któryś z wielkich planów wysokobudżetowej produkcji w Hollywood. W przypadku Gry o tron nie było o czymś takim mowy. Nigdy wcześniej ani też nigdy później nie widziałem żadnej innej produkcji kinowej czy telewizyjnej, która wyglądałaby podobnie. Podczas pracy nad Grą o tron trzeba było tygodniami marznąć i moknąć przez jedenaście godzin noc w noc, a aktorzy musieli pogodzić się z tym, że czasem należy doprowadzić się do ostateczności, by odpowiednio wypaść w konkretnej scenie. Bywało, że o drugiej nad ranem trzeba było odnaleźć drogę do toi toia stojącego gdzieś w polu, a w środku załatwić wszystko, co trzeba, jedną tylko ręką, gdyż drugą trzeba było sobie przyświecać telefonem. Nikogo nie dziwiło, że dla liczącego prawie dwa metry Rory’ego McCanna, który wydawał się jeszcze większy ze względu na ciężki kostium i ogromne buty, jedyną formą odpoczynku po serii wyczerpujących ujęć walki było zwinięcie się w kłębek na podłodze niewielkiej przyczepy służbowej, gdzie było albo za zimno, albo za gorąco, tym bardziej że połowę twarzy miał oblepioną duszącym lateksem. Podczas produkcji czasem wykorzystywano zielony ekran, ale znacznie częściej aktorzy pracowali na klimatycznych planach w Chorwacji, na Islandii, w Północnej Irlandii i w Hiszpanii, gdzie mieli wrażenie, że w istocie przenieśli się do innego miarę upływu czasu uświadomiłem sobie, że zależy mi na tym samym co wielu innym członkom ekipy – chciałem zostać tam do końca i mieć świadomość doprowadzenia projektu do finału. Z każdym kolejnym sezonem na plan wpuszczano jednak coraz mniej przedstawicieli prasy i zawsze zakładałem, że w przyszłym roku nie będę już miał możliwości dołączyć do ekipy. O serialu pisałem z szacunkiem i unikałem wszelakich spojlerów, ale mimo to nie szczędziłem krytyki kontrowersyjnym momentom i nawet nabijałem się ze skrótów odcinków, prezentowanych przez „Entertainment Weekly”. Mimo to jakoś nie wyleciałem z listy zapraszanych się więc na pustyni, gdy Daenerys stanęła przed bramami Qarthu. Byłem świadkiem niezręcznych zaślubin Sansy i Tyriona, patrzyłem na długo wyczekiwaną agonię Joffreya, wniknąłem w tłum widzów, śledzących marsz pokutny Cersei, szedłem wraz z Jonem Snow po zamarzniętym jeziorze podczas jego wyprawy za Mur i chodziłem po murach Winterfell podczas urzekającej, trzymającej w napięciu Długiej moich artykułów stworzyły zapewne w miarę spójny obraz prac nad Grą o tron, ale nie odpowiedziały na wiele pytań. Jak naprawdę wyglądało brzemienne w skutkach pierwsze spotkanie Benioffa i Weissa z Martinem? Co się wydarzyło na planie oryginalnego pilota, który nigdy nie został wyemitowany? Jak udało się nakręcić pierwszą większą bitwę w drugim sezonie? Co się stało z wątkiem Dorne? Dlaczego showrunnerzy postanowili zakończyć serial po ósmym sezonie? Jak rzeczywiście wyglądało te wyczerpujące pięćdziesiąt pięć nocy podczas kręcenia Długiej nocy? No i właśnie… Dlaczego nigdy nie pojawiła się Lady Stoneheart?Owa lista dręczących mnie pytań oraz pragnienie stworzenia pełnej relacji z dziesięciu lat pracy przy serialu były powodami, dla których usiadłem do pisania tej książki. Ogień nie zabije smoka zawiera ponad pięćdziesiąt nowych wywiadów z producentami, przedstawicielami wytwórni, aktorami i ekipą, które przeprowadzono po finale serialu w 2019 roku. Pojawi się tu także wiele tekstów, które wcześniej ukazały się w „Entertainment Weekly” oraz w innych żadna książka nie jest w stanie przedstawić całości prac związanych z produkcją serialu tak złożonego i długotrwałego jak Gra o tron. Mam jednak nadzieję, że czytelnicy odnajdą tu fascynujące opowieści zza kulis o swoich ulubionych postaciach i fragmentach fabuły. Nie możemy zapominać też o tym, że Gra o tron jest serialem kontrowersyjnym dosłownie od pierwszego odcinka aż po ostatni, toteż producenci, reżyserowie i aktorzy odniosą się tu do najbardziej dyskusyjnych kwestii (co z pewnością nie usatysfakcjonuje wszystkich, ale przynajmniej będziecie wiedzieć, dlaczego podjęto niektóre decyzje).Książka ta ma stać się kroniką niesamowitej pracy, którą włożono w powstanie niesamowitego serialu. W popkulturze nader rzadko dochodzi do stworzenia alternatywnego świata tak doskonale skonstruowanego i znanego, iż powszechnie uważa się go za niemalże równie realny jak ten, w którym żyjemy. Udało się to Tolkienowi we Władcy pierścieni, a później George’owi Lucasowi w Gwiezdnych wojnach, Rowling w serii o Harrym Potterze i filmowemu uniwersum Marvela. Gra o tron powołała do życia barwny, tętniący energią świat dzięki poświęceniu i niezmordowanym wysiłkom tysięcy nie zapominajmy, że wszystko zaczęło się od jednego 1. Sen o smokachPrzed Starkami i Lannisterami, przed Dothrakami i wilkorami, zanim powstał kontynent Westeros i urodził się pierwszy smok, żył sobie pewien chłopiec o nieujarzmionej Raymond Richard Martin dorastał w latach 50. ubiegłego wieku na społecznym osiedlu mieszkaniowym w New Jersey. Jego ojciec był robotnikiem portowym, a matka pracowała jako kierowniczka w fabryce. Rodzice nie pozwalali mu na żadne zwierzę, ale dostał kilka małych żółwi, które trzymał w niewielkim zamku zabawce. Jego pierwsze opowiadanie fantasy – a przynajmniej pierwsze, które pamięta – otrzymało tytuł Żółwi zamek. Często wyobrażał sobie, że jego malutkie gady toczą zmagania o władzę i usiłują przejąć niewielki plastykowy dnia Martin dokonał szokującego odkrycia – jego żółwie umierały. Pomimo najlepszych starań o utrzymanie ulubieńców przy życiu jego bohaterowie nadal odchodzili. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Zaczął więc wplatać ich rzeczywiste losy w wymyślane historie. Może jego żółwie wybijały się nawzajem w morderczych, złowrogich intrygach?Z upływem lat Martin zaczął przenosić swoje fantazje na papier. Pisał opowiadania o potworach i sprzedawał je innym dzieciakom za dziesięć centów. Zakochał się w komiksach, a jakiś czas później zaczął sprzedawać opowiadania do rozmaitych tanich czasopism. Kolejnym etapem było tworzenie powieści z gatunku science fiction oraz 1984 roku Martin przeniósł się do Hollywood, gdzie rozpoczął nowy etap kariery – pisał scenariusze do odcinków serialu Strefa mroku, wznowionego przez telewizję CBS. Przeznaczenie zadecydowało, że pierwszym wyemitowanym w telewizji odcinkiem z jego scenariuszem była opowieść fantasy o średniowiecznych rycerzach i magii. Ostatni obrońca Camelotu był adaptacją opowiadania Rogera Zelazny’ego o sir Lancelocie, żyjącym we współczesności. Jego punkt kulminacyjny ma miejsce w magicznej wersji Stonehenge, gdzie Lancelot w zaklętej zbroi toczy walkę z milczącym ogromnym wojownikiem zwącym się Pusty oryginalnym scenariuszu Martina Lancelot wraz ze swoim przeciwnikiem zmagają się na opancerzonych rumakach, ale pomysł został uznany za nierealny przez producentów serialu.„Usłyszałem: «rumaki albo Stonehenge» – wspominał Martin. – «Albo jedno, albo drugie. O obu tych rzeczach naraz nie ma mowy». Zadzwoniłem wówczas do mojego przyjaciela Rogera Zelazny’ego, by to on się wypowiedział w tej kwestii. Roger ssał fajkę przez minutę, a w końcu zawyrokował: «Stonehenge». Tak więc obaj rycerze walczyli pieszo”.Bynajmniej niezniechęcony tymi doświadczeniami w 1987 roku Martin podjął pracę nad kolejnym serialem fantasy dla CBS pod tytułem Piękna i bestia. Jego pomysły jednakże nadal zderzały się z twórczymi ograniczeniami produkcji.„Musiałem liczyć, ile razy wolno mi użyć słów takich jak «cholera» czy «kurde» – powiedział Martin. – Usłyszałem, że makijaż trupa może być zbyt okropny. Kazano mi usunąć reportaż telewizyjny odtwarzany w tle, gdyż mogło się to okazać nazbyt kontrowersyjne. Natrafiałem na idiotyczne zmiany, skrajne tchórzostwo, lęk przed wszystkim, co było zbyt silne, i wszystkim, co mogło kogokolwiek urazić. Nienawidziłem tego i buntowałem się ile wlezie”.Martin stawał się coraz bardziej sfrustrowany i rozczarowany. W 1991 roku powrócił do pisania na pełen etat, a kilka lat później przyszedł mu do głowy nowy pomysł na powieść fantasy. Stwierdził później, że była to jego „reakcja” na lata spędzone na pisaniu dla telewizji. Chciał stworzyć ogromną opowieść podobną do uwielbianego przezeń Władcy pierścieni, z tym wyjątkiem, że własną inspirację zaczerpnął z wydarzeń historycznych, takich jak Wojna Dwóch Róż, a ubarwić ją pragnął prawdziwą, średniowieczną brutalnością. Pierwsza powieść – Gra o tron – ukazała się w 1996 roku, ale sprzedaż, jak później Martin napisał na swym blogu, nie była to nie wahał się i wkrótce ukończył dwa kolejne tomy cyklu. Dzięki wiernym fanom, którzy przekonywali innych do lektury, popularność sagi rosła, a potężniejący z miesiąca na miesiąc fandom zachwycał się złożoną opowieścią, łamiącą sztywne, ustalone ramy literatury fantasy. Ukochani bohaterowie ginęli okropną śmiercią, znienawidzeni łajdacy z czasem dziwnie zyskiwali, mędrcy i spryciarze ginęli przez pojedyncze błędy, a magia okazywała się żywiołem w najlepszym razie niegodnym swą opowieść, Martin wrzucał tyle rumaków, zamków, seksu i przemocy, ile sobie zażyczył. Przecież nie była to historia jednego królestwa fantasy, ale siedmiu! Każde z nich było wyraźnie zarysowaną krainą z własną historią, sferami rządzącymi oraz kulturą (a do tego po drugiej stronie Wąskiego Morza istniał całkiem inny kontynent z jakże odmiennymi miastami). W swoim cyklu Martin wymienił z imienia ponad dwa tysiące postaci, czym zdublował Tolkiena, i opisał gigantyczne bitwy, w tym taką, w której uczestniczyły cztery armie, dziesiątki tysięcy żołnierzy i setki okrętów. Nawet posiłki w Westeros mogły być przesadnie rozbudowane, jak choćby uczta, na której zaserwowano siedemdziesiąt siedem wystawnych, bogato opisanych dań (w tym „groch z masłem, siekane orzechy i kawałki łabędzia duszone w szafranowo-brzoskwiniowym sosie” oraz „rondle z łosiną nadziewaną dojrzałym pleśniowym serem”¹). Martin nie szczędził również miejsca treściom dla dorosłych, podejmując temat tortur, gwałtu czy kazirodztwa. Zdarzało mu się pisać akapity, których filmowa adaptacja pochłonęłaby budżet całego sezonu serialu telewizyjnego lub doprowadziła do zdjęcia go z anteny. Lub jedno i sagę nazwał: Pieśń lodu i końcu zauważono go w Hollywood. Na początku XXI wieku rekordy popularności biła trylogia Petera Jacksona, a w 2005 roku pojawił się czwarty tom sagi Martina pod tytułem Uczta dla wron, który zadebiutował jako numer jeden na liście bestsellerów „New York Timesa” (gdzie stwierdzono, że „to rzeczywistość zbyt okropna dla hobbitów”). Powieści Martina zaczęły trafiać na biurka agentów i producentów, a sam Martin usłyszał przez telefon wiele obietnic łatwych pieniędzy i chwały na srebrnym liczący sobie wówczas pięćdziesiąt siedem lat i wiodący spokojne życie w Santa Fe, nie tracił jednak Martin (autor i koproducent wykonawczy): Filmy Petera Jacksona były wielkim wydarzeniem i wszyscy szukali cykli fantasy, które można by sfilmować. Kupowano prawa do wszystkiego co się dało. Ja zaś zacząłem myśleć, że Pieśń lodu i ognia nie nadaje się do przeniesienia na ekran. „Jak waszym zdaniem – mówiłem – przerobić to wszystko na dwuipółgodzinny film pełnometrażowy? Przecież nie da się w tym zmieścić całej treści! Jackson potrzebował trzech filmów, by przekazać trylogię Tolkiena, ale przecież wszystkie trzy tomy Władcy pierścieni są mniej więcej tak długie jak jeden mój. A więc jak chcecie tego dokonać?”.Słyszałem wówczas różne odpowiedzi, głównie takie, których usłyszeć nie chciałem, jak na przykład: „Główną postacią jest ten uwielbiany przez fanów bękart Starków, Jon Snow. Skupimy się na nim i wytniemy resztę”. Mówiono też: „Nie wytniemy niczego. Zachowamy całą treść, ale zrobimy tylko pierwszy film, a potem, jeśli okaże się wielkim sukcesem, dorobimy kolejne”. „No dobra, a jeśli nie okaże się sukcesem? Obiecujecie Władcę pierścieni, a co będzie, jeśli produkcja pójdzie w ślady Złotego kompasu, filmu z 2007 roku zrealizowanego na podstawie pierwszego tomu trylogii Mroczne materie Philipa Pullmana i uznanego za klapę? Nakręcicie jeden film, ten okaże się niewypałem, i co? Mamy urwany cykl”. Nie, to mnie nie literacki Martina przesłał egzemplarze powieści z cyklu Pieśni lodu i ognia do Davida Benioffa, trzydziestosześcioletniego powieściopisarza i scenarzysty. Zasugerował mu przy tym, by zastanowił się, czy jest w stanie przerobić książki na scenariusz filmu pełnometrażowego. Benioff był wschodzącą gwiazdą w tej branży i miał już na koncie scenariusz dobrze przyjętego thrillera kryminalnego 25. godzina z 2002 roku oraz Troi i Chłopca z przeczytaniu ośmiu rozdziałów Gry o tron Benioff doznał szoku, gdy siedmioletni Bran Stark, który właśnie był świadkiem kazirodczego stosunku między królową Westeros a jej bratem, został bez litości wypchnięty z okna wieży. Kilkaset stron później, gdy Martin uśmiercił głównego bohatera książki, honorowego i bohaterskiego Neda Starka, Benioff zadzwonił do swego przyjaciela i partnera w pracy, Dana Weiss poznał Benioffa dziesięć lat wcześniej, gdy obaj studiowali literaturę na Trinity College w Dublinie. Połączyły ich irlandzka literatura oraz „próby znalezienia działającej i sensownie wyposażonej siłowni w Dublinie w 1995 roku”, jak Weiss wyznał „Vanity Fair”. Sam Weiss również był pisarzem, a jego debiutancka powieść Lucky Wander Boy ukazała się w 2003 roku. Benioff poprosił Weissa o przeczytanie książek Martina, by „mieć pewność, że mu nie odbiło”.„Obaj czytamy fantasy od czasów dzieciństwa i nigdy nie natrafiliśmy na nic równie dobrego jak to, co napisał George” – przyznał i Weiss, jak wielu innych przed nimi, zapragnęli na podstawie Pieśni lodu i ognia napisać scenariusz filmowy, ale szybko zarzucili pomysł napisania scenariusza do filmu pełnometrażowego. Uznali, że tylko serial telewizyjny będzie w stanie objąć rozmiar prozy Martina, a przynajmniej taką mieli nadzieję. Żaden z nich jak dotąd nie pracował przy takim zgodził się spotkać z Benioffem i Weissem na lunchu w Palm Restaurant w Los Angeles, by wysłuchać, co mu mają do powiedzenia. Ich spotkanie trwało cztery godziny, a w konsekwencji miało doprowadzić do powstania największego światowego fenomenu popkulturowego XXI wieku, ale wszelkie plany, zamysły i marzenia mogły zostać pokrzyżowane przez jedno całkowicie nieoczekiwane pytanie Weiss (showrunner): Denerwowaliśmy się. Kiedy rozpoczynasz pracę w Hollywood, każde kolejne spotkanie szarpie ci nerwy, bo łazi za tobą przeświadczenie, że jeśli nie przeprowadzisz go tak, jak należy, będzie ono jednocześnie twoim ostatnim. Ja osobiście mam ten etap już dawno za sobą. Do spotkań można się przyzwyczaić, a większość z nich i tak nie ma większego znaczenia. Tym razem miałem jednak wrażenie, że znów czeka mnie pierwsze spotkanie w całej karierze. Wiedzieliśmy bowiem, że to szansa jedna na milion i jeśli nie dostaniemy tego zlecenia, nigdy już nie będziemy mogli nad czymś takim pracować, bo po prostu podobnych książek nie ma. George trzymał w kieszeni klucz do czegoś wielkiego. Gdyby się nie zgodził, wszystkie nasze plany i marzenia spaliłyby na panewce. Czuliśmy więc presję, by przeprowadzić wszystko tak, jak Benioff (showrunner): Przez jakiś czas rozmawialiśmy o tym, skąd George pochodzi i których pisarzy science fiction poznał. Potem temat zszedł na jego powieści i nasz zachwyt nad nimi, bo chcieliśmy, by wiedział, że naprawdę je przeczytaliśmy. George pracował wcześniej w Hollywood. Znał ludzi, którzy przyszliby na spotkanie po przeczytaniu zaledwie streszczenia i powiedzieli: „Super, moglibyśmy z tego zrobić coś na kształt Władcy pierścieni”. Myślę, że fakt, iż przeczytaliśmy jego powieści i mogliśmy się popisać jako taką ich znajomością, miał dla niego Weiss: Gdy człowiek chce przejść na judaizm, zadaniem rabina wcale nie jest namawianie go do podjęcia tej decyzji. Rabin próbuje mu to wyperswadować. Myślę, że mieliśmy wówczas do czynienia z podobną sytuacją, bo George wyjaśnił dokładnie powody, dla których porzucił telewizję i zajął się pisarstwem. Jednym z nich był plan, by pisać książki, których nie da się sfilmować. Opowiedział nam o rumakach i Stonehenge, a potem dodał: „Moja wyobraźnia to znacznie więcej niż tylko konie i Stonehenge. Ja nie chcę Stonehenge i koni. Ja chcę dwadzieścia takich Stonehenge’ów i milion rumaków!”. Mówił nam, że pisze, by wykorzystać cały swój potencjał twórczy, a czyni to niemalże celowo po to, by nie dało się jego książek przenieść na Benioff: George stworzył świat tak bogaty, że czytelnik wpada w niego po uszy. Mnóstwo rzeczy wydarzyło się w przeszłości, jak choćby inwazja Targaryenów, i trzeba je wszystkie zrozumieć, by czytana opowieść miała sens. W książkach można elegancko upchnąć wiele przeszłych wydarzeń, ale telewizja już takich możliwości nie daje. Jesteśmy skazani na retrospekcje bądź nudne wyjaśnianie faktów. Nic więc dziwnego, że jednym z pytań George’a było: „W jaki sposób chcecie przekazać widzom wszystko to, co jest ważne?”. Nie pamiętam, co mu wówczas odpowiedzieliśmy. Pewnie wcisnęliśmy mu jakąś Weiss: W trakcie pracy nad serialem człowiek wyrabia w sobie odpowiednie podejście do wszystkiego. Tymczasem stworzona przez Martina historia świata, nawet po wycięciu 90 procent faktów, nadal jest czymś na kształt rusztowania wokół budynku. Po zdemontowaniu rusztowania już się go nie widzi, ale kiedyś tam stało i dlatego budynek wygląda dobrze. Widz czuje 90 procent historii przez owo 10 procent przekazane na ekranie. Wyczuwa, że zarówno świat, jak i żyjące w nim postacie mają swoją przeszłość, i jest świadom rozmaitych powiązań, a dzięki temu rozumie, dlaczego bohaterowie odnoszą się do siebie w dany sposób. Dramatyzm wcale nie jest tworzony wówczas, gdy postacie zaczynają ze sobą Martin: Byli bardzo przekonujący. Książki bardzo im się podobały i chcieli je przenieść na ekran. Nie planowali ich zmieniać ani przerabiać wedle własnego widzimisię. Tego właśnie nie cierpię w Hollywood. Spotykam się ze scenarzystami, by porozmawiać o ekranizacji, a ci mówią: „Dobra, ja widzę to tak”. Nie interesuje mnie, jak ty to widzisz! Niczego nie przerabiaj, niczego nie zmieniaj! Po prostu to sfilmuj i tyle!Powiedziałem, że spodziewam się wiernej adaptacji. Nie interesuje mnie jedna z tych adaptacji, która z oryginału bierze jedynie tytuł, bo cała historia jest napisana na nowo. Ponadto chciałem uczestniczyć w procesie tworzenia serialu. Chciałem być producentem i samemu napisać kilka scenariuszy. A na koniec dodałem: „Nie interesuje mnie żadna tradycyjna stacja telewizyjna, która wycięłaby sceny seksu i przemocy. I ma być po sezonie na każdy tom”. Zgadzaliśmy się co do przebiegło bardzo dobrze. Tłumy klientów, które zawitały do restauracji na lunch, już dawno znikły, a personel przygotowywał się do pory obiadowej. Wtedy Martin zadał Benioffowi i Weissowi pytanie, które mogło zakończyć ich współpracę w tym właśnie momencie. Jedną z największych tajemnic powieści Martina jest tożsamość rodziców Jona Snow. Bękart Starków jest przedstawiany jako syn Neda Starka i nieznanej z imienia kochanki, którą spotkał podczas rebelii, podniesionej przez Roberta Baratheona przeciwko Aerysowi II Targaryenowi, zwanemu Szalonym Królem. Martin zostawił kilka wskazówek, prowadzących do odkrycia tożsamości Jona Snow, a fani mieli swoje Martin: Naprawdę zadałem im to osławione pytanie: „Kim jest matka Jona?”. Powiedzieli mi, że przeczytali książki, a ja chciałem wiedzieć, jak uważnie to Benioff: Byliśmy gotowi na to pytanie. Omówiliśmy tę kwestię dzień wcześniej. Zaczęliśmy mówić i przedstawiliśmy mu teorię, która okazała się Martin: Znali odpowiedź. To był dobry Benioff: Zdaliśmy test, a wtedy George dał nam zielone światło. Mieliśmy jego błogosławieństwo, by sprzedać Martin: To była dziwna sytuacja. Nie pamiętam już teraz wszystkiego, ale wiem, że gdy zasiadłem do rozmów z Davidem i Danem, miałem od nich o wiele większe doświadczenie z pracą w telewizji. Oddałem jej przecież dziesięć lat życia i awansowałem od członka ekipy scenarzystów do producenta nadzorującego. Gdyby życie ułożyło się nieco inaczej, być może sam zostałbym showrunnerem. Teraz rozmawiałem z dwoma facetami, którzy byli bardzo utalentowanymi pisarzami, ale nigdy wcześniej nie zrobili niczego dla telewizji. Miałem więc wielką ochotę napisać wszystko sam, ale przecież nie skończyłem pracy nad książkami. Ba, nadal nad nimi siedzę. Wiedziałem, że to pomysłu adaptacji Gry o tron na serial telewizyjny było pierwszą z całej serii żmudnych batalii, które producenci musieli stoczyć, by doprowadzić do ekranizacji cyklu. Choć Władca pierścieni okazał się wielkim hitem i pojawiło się wielu zainteresowanych adaptacją dzieł Martina, fantasy w telewizji kojarzone było z produkcjami niskobudżetowymi i przeznaczonymi dla każdej grupy wiekowej, jak Xena: Wojownicza księżniczka czy Herkules. Tymczasem powieści Martina były przeznaczone dla odbiorców przynajmniej 16+, a fantasy dla dorosłych stanowiło jak dotąd nieprzetestowany rynek.„Wystarczyło wspomnieć o smokach, a wszyscy zaczynali się znacząco uśmiechać” – mówi Harry Lloyd, który odgrywał rolę Viserysa więcej, nawet okrojona wersja Pieśni lodu i ognia miała się okazać nieprawdopodobnie droga. Istniało podówczas zaledwie kilka stacji, które udostępniały treści dla dorosłych i byłyby w stanie pozwolić sobie na realizację takiego i Weiss sporządzili tchnącą pewnością siebie prezentację, w której pojawiły się zdania takie jak: „Ludzie łakną Gry o tron. Przedstawiając swój zamysł przyszłym producentom, showrunnerzy obiecywali serial, w którym nie będzie „nic z rzeczy, przez które fantasy wydaje się naciągane, łzawe czy dziecinne”.Próbowali sprzedać swój pomysł trzem ważnym graczom na rynku telewizyjnym. Jednym z potencjalnych kupców był DirecTV, gdzie akurat szukano oryginalnych pomysłów do sfinansowana, ale platforma miała opinię mało atrakcyjnej, a jej zasięg był ograniczony. Benioff i Weiss przedstawili też zamysł Showtime, gdzie również wykazano zainteresowanie, ale ta kierowana przez CBS telewizja kablowa słynęła z oszczędności w wydatkach.„Intuicja nam podpowiadała, że na swą najdroższą produkcję Showtime nie wydało nawet cząstki tego, czego my potrzebowaliśmy” – powiedział więc HBO, co zresztą było od samego początku wyborem Martina, Benioffa i Weissa. Jeszcze podczas swego wiekopomnego lunchu zgodzili się, że to idealny kandydat, niemniej w owych czasach, gdy ktoś chciał sprzedać swój pomysł HBO, musiał nim zachwycić przede wszystkim jedną osobę – pełniącą funkcję szefowej produkcji Carolyn Strauss, mającą za sobą dziewiętnaście lat pracy w firmie. Ze względu na swe szerokie uprawnienia, nieprzenikniony charakter oraz zamiłowanie do ubierania się od stóp do głów w czerń Strauss uchodziła, jak to ujął Benioff, „za najstraszniejszą osobę w Hollywood”.David Benioff: Mówiono nam, że nie uśmiechnie się ani nie roześmieje, choćbyśmy nie wiadomo co powiedzieli. Mieliśmy się przygotować na całkowitą Strauss (była szefowa produkcji w HBO oraz producentka wykonawcza): Raczej się nie skłaniam ku pomysłom takim jak Gra o tron, ale rola producenta nie zawsze polega na robieniu tego, co się i Weiss umówili się na spotkanie ze Strauss i innymi Balian (była wiceszefowa produkcji fabularnych w HBO): Nikt z obecnych nie zdradzał się z emocjami. Wszyscy słuchali uważnie. Benioff i Weiss przedstawili pomysł bardzo podobny do scenariusza pilota. Opowiedzieli krok po kroku, co się wydarzy podczas pierwszej godziny, a zakończyli cliffhangerem. Pamiętam, że otworzyłam szeroko usta. Dzieciak zostanie wypchnięty przez okno?David Benioff: Rozmawialiśmy o tym, że fantasy to najpopularniejszy gatunek filmowy w historii kina. Jeśli trzymać się luźnej definicji, należą do niego Gwiezdne wojny, Harry Potter, a nawet filmy o Strauss: Istniało kilka powodów, dla których nie powinniśmy się do tego zabierać. Serial fantasy może się z biegiem czasu popsuć na wielu płaszczyznach. Każdy serial oparty na mitologii, która nie została przemyślana do najdrobniejszego szczegółu, może się w każdym momencie posypać. Przez sezon czy dwa wszystko działa, jak należy, a potem zderzamy się z ceglanym murem. Ponadto Gra o tron zapowiadała się naprawdę Benioff: Powiedzieliśmy, że planowanie większości seriali kończy się na pierwszym sezonie, ale my dzięki pracy George’a mogliśmy zaplanować ich od razu więcej. Już wtedy wiedzieliśmy – choć George jeszcze o tym nie napisał – że wygnana księżniczka Daenerys Targaryen powróci do Westeros i rozpocznie walkę o tron. Mieliśmy materiału na pięć lat pracy, a to rzadki przywilej w Strauss: Słuchając Benioffa i Weissa, doszłam do wniosku, że w przeciwieństwie do wielu innych historii fantasy ta wydaje się o wiele bardziej złożona i głęboka. Co więcej, swą dynamikę zawdzięczała postaciom. Nie mieliśmy tu do czynienia z konfliktem dobra ze złem, ale raczej z opowieścią o ludziach, w których spotykają się oba te Benioff: W pewnym momencie Carolyn roześmiała się, a my pomyśleliśmy: „Boże, udało się! Rozbawiliśmy Carolyn Strauss!”. Pod koniec spotkania mieliśmy wrażenie, że są Balian: To nie był typowy serial dla HBO, więc po spotkaniu wbiegłam do biura Carolyn i spytałam: „Bierzemy to, no nie?”.HBO zgodziło się przejść do kolejnego etapu rozmów. Tym razem należało uzgodnić z samym Martinem szczegóły zakupu praw do sfilmowania Pieśni lodu i ognia, co ze względu na rozmaite przeszkody prawne zajęło prawie R. R. Martin: Wielką kwestią sporną był merchandising. Nie mieliśmy pojęcia, czy rzeczywiście jest o czym rozmawiać, ale prawnicy HBO chcieli przyklepać wszystko z góry. Powtarzałem: „Nie mogę dać wam wszystkiego, co chcecie. Już trwają prace nad grą komputerową i grą RPG. Już przekazałem prawa gościowi, który robi repliki monet”. Kto by w ogóle pomyślał, że dojdzie do tego, iż jakiś gość będzie wyrabiał monety z mojego uniwersum? Negocjacje trwały więc bez końca i rozbieraliśmy na kawałki każdą rzecz. „Dobra – mówiłem – bierzcie sobie lalki bobblehead, ale ja zaklepuję breloczki”.Potem pojawiła się kolejna przeszkoda. Strauss, która stała się przekonaną zwolenniczką serialu, zrezygnowała z posady w HBO w 2008 roku. Dołączyła do ekipy serialowej jako producentka wykonawcza, ale zmiana na wysokich stołkach w sieci telewizyjnej często oznacza wyrok śmierci dla seriali rozkręcanych przez poprzednie szefostwo. Benioff i Weiss musieli więc przekonać nowy zarząd, w tym prezesa Richarda Pleplera i szefa produkcji Michaela Lombardo, do wydania przynajmniej dziesięciu milionów dolarów na pilota, który w każdym aspekcie różnił się od tego, co HBO lub jakakolwiek inna platforma kiedykolwiek Lombardo (były szef produkcji w HBO): HBO nadal szukało czegoś, co mogło zastąpić Rodzinę Soprano, Prawo ulicy oraz Deadwood. Ciągle słyszeliśmy pytania w stylu: „Czemu nie wzięliście Mad Men? Jak mogliście nie wybrać Breaking Bad? Widzowie kojarzyli nas z porządnymi dramatami, a my chcieliśmy podtrzymać tę reputację. Gra o tron nie podpadała jednak pod tę kategorię. Pomysł nie pachniał mi nagrodą Emmy, a gatunek nie wydawał się szczególnie popularny wśród grup społecznych, dla których HBO układało ofertę. Tak, było wiele przeciwwskazań, ale Carolyn powiedziała: „To naprawdę niezły scenariusz! Powinieneś go przeczytać!”. Miała rację, oderwać się nie mogłem. Język był wyrazisty i ostry. Dotarłem do momentu, w którym Jaime wypycha Brana z okna, i zatkało mnie. „Jasna cholera”, pomyślałem sobie. „Nigdy jeszcze nie czytałem niczego takiego!”. Niemniej wszyscy nadal pamiętali Władcę pierścieni, który pozostawił po sobie niezatarte wrażenie. Jak mieliśmy się zmierzyć z czymś takim? Czy z punktu widzenia produkcji Gra o tron okaże się historią wielowarstwową i wiarygodną? Wiedzieliśmy, że serial musiał być w stanie zmierzyć się z innymi dziełami z wielkiego ekranu, choć budżet mieliśmy bardziej w związku z Grą o tron były spowodowane losem innego tytułu HBO – nakręconego wraz z BBC ambitnego, wciągającego serialu pod tytułem Rzym, którego premiera miała miejsce w 2005 roku. Pierwszy sezon kosztował 100 milionów dolarów, co jest sumą zawrotną. Ze względu na niską oglądalność HBO zrezygnowało z kolejnych sezonów jeszcze przed premierą drugiego i z oczywistych względów niechętnie podchodziło do utopienia fortuny w kolejnym dramacie i Weiss próbowali przekonać kierownictwo HBO, że Gra o tron okaże się o wiele tańsza od Rzymu, co oczywiście nie miało wiele wspólnego z Weiss: Z tego, co wiem, nikt w telewizji nie brał się jak dotąd do opowieści o takim rozmachu. Obecnie produkcja serialu o tej skali jest już ekonomicznie uzasadniona, ale wtedy się po prostu takich rzeczy nie robiło. HBO jednakże wykonało już pierwszy krok w tym kierunku, a był nim serial Rzym. Obaj odnosiliśmy jednak wrażenie, że Rzym ma się do Gry o tron jak koncert kameralny do Benioff: Kłamaliśmy jak diabli. Na każdym spotkaniu powtarzaliśmy, że oczekiwania wobec serialu nie są aż tak wygórowane, że będzie on się skupiał na Weiss: Wiedzieliśmy, że większość ludzi podejmujących decyzję nie będzie miało najmniejszego zamiaru czytać czterech tysięcy stron powieści Martina, więc nie dotrze do miejsca, w którym smoki stają się coraz pokaźniejsze i dochodzi do największych bitew. Serial miał być dokładnym przeciwieństwem tego, co wmawialiśmy producentom, i liczyliśmy na to, że się nie połapią do chwili, gdy będzie już za Lombardo: Chyba nigdy w to tak naprawdę nie uwierzyłem. Wiedziałem, że serial to wielkie ryzyko. Liczyliśmy budżet i drapaliśmy się po głowach, wciąż nie mając pewności, czy powinniśmy dać tej produkcji zielone światło. Próbowaliśmy dojść do tego, jakie wyzwania nas jeszcze jeden argument przeciwko projektowi – Benioff i Weiss nigdy wcześniej nie pracowali przy serialu telewizyjnym (a przynajmniej nie udało im się pokonać etapu pilota). W takich sytuacjach kanał zazwyczaj ściągał jakiegoś pisarza weterana, by przejął dowodzenie. Niemniej pracownicy HBO wciąż wspominają, że w fazie developmentu Benioff i Weiss bez przerwy olśniewali ich znakomitymi Strauss: Pracowałam z producentami seriali i nierzadko byliśmy zmuszani do zatrudnienia innych pisarzy, ale Dan i David zawsze byli przekonani, że dadzą sobie radę. Co więcej, chętnie uczyli się tego, czego nie wiedzieli, a szło im to niezwykle szybko. Ściągaliśmy producentów i weteranów pracy na planie, którzy mieli więcej doświadczenia oraz wiele konwencjonalnej wiedzy, ale Dan i David za każdym razem udowadniali, że ich instynkt ich nie zawodzi. Stopniowo zdobywali nasze 2008 roku nadszedł moment, gdy powinna zostać podjęta decyzja o zamówieniu pilota serialu. Pewnego wieczoru Lombardo poszedł na swą siłownię Equinox w zachodnim Hollywood. Przeznaczenie zadecydowało, że znalazł się tam również Lombardo: I nagle widzę Dana na jednym z rowerów treningowych. Czytał właśnie pierwszą z książek Martina, wysłużony egzemplarz z pozaginanymi kartkami, pełen podkreśleń i zaznaczeń markerem. Nie miał pojęcia, że go zauważyłem, a ja uświadomiłem sobie coś nowego. „Zróbmy tego pilota i sprawdźmy, co z tego wyjdzie. Ci goście żyją tym serialem, co nie zdarza się często”. Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się wejrzeć w prywatne życie Dana i przekonać się, co robi w wolnym czasie, a to, co ujrzałem, potwierdziło moje wcześniejsze domysły. Tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że musimy podjąć Plepler (były prezes i dyrektor generalny HBO): Tak, było widać, że oni żyją tym serialem. Człowiek po prostu wie, kiedy wielcy artyści mówią o swej pasji lub gdy są wciągnięci w jakiś temat. Słuchając Benioffa i Weissa, czułem się jak wtedy, gdy David Simon, twórca Prawa ulicy, przedstawiał mi kolejny pomysł lub gdy Armando Iannucci przekonywał mnie do Figurantki albo Mike Judge do Doliny Krzemowej. Miałem co do nich dobre przeczucie i listopadzie Benioff i Weiss usłyszeli wieści, na które czekali trzy lata. HBO dawało zielone światło dla nakręcenia pilota Gry o tron. Obaj pisarze poczuli wielką ulgę i uniesienie, ale zanim w ogóle pomyśleli o świętowaniu, musieli upewnić się co do Balian: David i Dan powiedzieli mi: „Nie chcemy, byście za jakiś czas do nas przyszli i zaczęli marudzić, że nie możemy zabić głównego bohatera, bo nagle go polubiliście”. Pamiętam więc, że gdy pojawiła się oficjalna zgoda na pilota, wpadłam do Mike’a i wysapałam: „Muszę mieć całkowitą, absolutną i niewzruszoną pewność – zabijamy główną postać i robimy smoki!”.
e-tom: Ogień i woda. Klucz do indoeuropejskiej mitologii Słowian I. Mord założycielski "(...) Gdy więc [synowie Grakcha] doświadczyli po wielokroć otwartej męskiej walki i daremnej najczęściej próby sił, zmuszeni zostali wreszcie do podstępu. Bowiem zamiast bydląt podłożyli w zwykłym miejscu skóry bydlęce, wypchane zapaloną siarką. I skoro połknął je z wielką łapczywością całożerca, zadusił się od buchających wewnątrz płomieni. I zaraz potem młodszy napadł i zgładził brata, wspólnika zwycięstwa i królestwa, nie jako towarzysza, lecz jako rywala. Za zwłokami jego z krokodylowymi postępuje łzami. Łże, jakoby zabił go potwór, ojciec jednak radośnie przyjmuje go jako zwycięzcę. Często bowiem żałoba przezwyciężona zostaje radością ze zwycięstwa. Tak oto młodszy Grakch przejmuje władzę po ojcu, dziedzic zbrodniczy! Atoli dłużej skalany był bratobójstwem niż odznaczony władzą. Gdy bowiem wkrótce potem oszustwo wyszło na jaw, gwoli kary za zbrodnię skazany został na wieczne wygnanie (...)"[1] Pracując niegdyś nad rekonstrukcją wierzeń Słowian i odtworzeniem pierwotnego mitu, wyznaczającego duchowe ścieżki naszych przodków, natknąłem się na samym początku pracy na nierozwiązywalny problem. Dotyczył on pary braci, pomiędzy którymi zachodzi antagonizm prowadzący do zabójstwa. Znamy go dobrze z historii o Kraku, którego synowie zabili wspólnie smoka, ale wkrótce doszło miedzy nimi do fatalnego mordu. Zabójstwa tym straszniejszego, że dotyczącego brata, istoty tej samej krwi, tego samego rodu. W dalszej części pracy niejednokrotnie będę powracał do tej i pozostałych opowieści, zawartych w pierwszym rozdziale Kroniki Polskiej Wincentego Kadłubka. Dlaczego? Jak stwierdził rosyjski badacz mitów, Władimir Toporow,[2] pierwsze rozdziały starych kronik, opisujące legendarne dzieje królów, w istocie przekazują, pod przykrywką historii, zasadnicze zręby dawnego mitu kosmogonicznego. Na ich podstawie można zrekonstruować postacie bogów i zachodzące pomiędzy nimi stosunki. Dla nas takim pierwotnym źródłem będzie opowieść o legendarnej dynastii władców Polan - Krakach i Lestkach, ale dla zrozumienia ich prawdziwego znaczenia konieczne będzie posiłkowanie również innymi źródłami mitologicznymi. W pierwszej części mojej pracy zajmę się szczegółowo znaczeniem i źródłem motywu bratobójstwa. Druga, poświęcona będzie rozwikłaniu zagadek związanych z pozostałymi legendami Kroniki Polskiej. Postaram się w niej odpowiedzieć na takie pytania, jak: kim był rywal Lestka II w wyścigu o tron i dlaczego przyszły król biegł w poprzek pola wyścigów; kto kryje się za postaciami Krassusa i Juliusza Cezara, z którymi miał walczyć Lestek III; dlaczego Popiel uśmiercił swych krewnych; czym był złoty kielich, w którym podawać miała truciznę jego kochanka. Zidentyfikuję również mitologiczne odpowiedniki wszystkich bohaterów legendarnych dziejów władców Polan. Trzecią i ostatnią część pracy poświęcę zebraniu wszystkich uzyskanych informacji w spójną całość. Ukażę w niej, jak postacie wyryte na słupie ze Zbrucza i symbolika kręgu kultowego Góry Bogit, w którym był osadzony, ilustrują archetypy bohaterów legend Kroniki. Wyjaśnię złożoną symbolikę tajemniczego znaku w kształcie wpisanego w koło heksagramu, umieszczonego na tylnej części słupa i jego astralne odniesienia, obrazujące zapisane przez Kadłubka wydarzenia. Wskażę również, jak symbol ów został zachowany w późniejszych znakach herbowych. Pokażę wreszcie, opisane przez Kadłubka legendarne dzieje i ich bohaterów, w kontekście rocznego cyklu czasowego, związanego z postępującymi za sobą w ściśle ustalonej kolejności obrzędami. Aby nie przedłużać wstępu, przejdę już do meritum sprawy i wzmiankowanego na początku problemu fatalnego mordu. Mimo że wielokrotnie usiłowałem odszukać pierwotną przyczynę leżącą u źródeł mitu bratobójstwa, odnaleźć jego rzeczywisty cel i korzenie, moje wysiłki spełzły początkowo na niczym. Zbyt wiele wersji podobnych opowieści, w których negatywna ocena przechyla się na stronę to jednego, to drugiego z bohaterów, nie pozwoliło mi na głębsze zrozumienie ich znaczenia. Próbując wyjaśnić różne wersje przekazów nałożeniem się na siebie rozbieżnych wariantów mitycznych opowieści rolników i pasterzy, nie osiągnąłem nic ponad to, że mit wyjaśnia i uprawomocnia istniejącą strukturę społeczną, w której nastąpił rozłam na bogatą, "jasną", pasterskiego pochodzenia arystokrację i biedną "czerń", czyli poddany jej lud rolników. Tym samym doszedłem do wniosków, które już dawno temu sugerował Georges Dumezil[3] i badacze mitów o socjologicznym spojrzeniu na ich genezę i zadania. Nie ujmując niczego owym badaczom, nie tłumaczy to, dlaczego poddani mieliby przyjąć bez większych problemów świętą opowieść wyjaśniającą dominującą rolę rządzących i dlaczego miałaby ona posiadać tak wielką moc oddziaływania. Przecież naturalnym odruchem byłby raczej bunt przeciwko ciemiężycielom! To, że tak nie nastąpiło sugerować może, że wersje mitu, które znamy, nie zostały od początku stworzone przez panującą plemienną arystokrację, ale musiały opierać się na wcześniejszych opowieściach, głęboko zakorzenionych w wierzeniach ludzi, a zapewne i w realnym doświadczeniu. Doświadczenie to, być może utracone w jakimś momencie historycznych dziejów, sprawiło, że możliwa stała się manipulacja mitem i wykorzystanie go do utrwalenia i ideologicznego wytłumaczenia takiego, a nie innego, układu stosunków społecznych w plemieniu. Mit jednak, to nie tylko praideologia, swego rodzaju pierwotna antycypacja politycznej doktryny. U najgłębszych korzeni mitu leży realne, duchowe doświadczenie, nadające mu sens i moc oddziaływania. Mit wpływa na najgłębsze pokłady naszego umysłu, by nie powiedzieć - ducha i dlatego posiada realną moc sprawczą w zjawiskowym świecie zwykłego, codziennego doświadczenia. Skoro tak, jakie przeżycie legło u podstaw mitycznych opowieści o bratobójstwie? Opowieści tak powszechnych, występujących zarówno w wierzeniach Indoeuropejczyków, jak plemion tureckich, Indian i ludów Bliskiego Wschodu. Dotykających zdaje się czegoś, co dotyczy ogólnoludzkiej kondycji człowieka. Moje próby wyjaśnienia go, idące śladem konfliktu rolnik-pasterz nie zadowalały mnie, bo nie wyjaśniały skąd taka opowieść znalazła się również tam, gdzie takiego konfliktu nigdy nie było, gdzie plemienna społeczność składa się wyłącznie z hodowców stad lub zbieraczy plonów. Logicznym wnioskiem z takiego spostrzeżenia jest stwierdzenie, że musiała istnieć wcześniej niż gospodarka rolnicza i pasterska oraz konflikt pomiędzy jej reprezentantami. Skoro tak, mit musiał zrodzić się w społeczności zbieracko-łowieckiej, społeczności, w której nie istniało jeszcze rozwarstwienie społeczne powstałe na skutek gromadzenia dóbr, czy to w postaci stad zwierząt, czy spichlerzy wypełnionych plonami zbóż. Nie mógł więc pełnić roli ideologii stworzonej przez rządzących dla wytłumaczenia swej uprzywilejowanej pozycji, bo taka ideologia była niepotrzebna. Czytając książkę Barbary G. Meyerhoff "Pejotlowe łowy", dotyczącej najważniejszego kompleksu mitycznego Indian Huiczol z północnego Meksyku, dotarłem do niezwykle istotnego stwierdzenia: religia i mit w społeczności zbieracko-łowieckiej nie ma nic wspólnego ze strukturą społeczną. Spostrzeżenia Dumezila nie mają w takiej religii żadnego zastosowania. Podłożem mitu jest coś zupełnie innego - doświadczenie świata sacrum poprzez mistyczną partycypację w działaniach przodków i bogów, jedność z tworzącymi świat siłami i współdziałanie z nimi w podejmowaniu działań dotykających samej natury istnienia. Świadomie wzbraniam się tutaj przed użyciem zwrotu "ludzkiego istnienia", bo jak zobaczymy, siły i doświadczenia, o których będzie mowa, przekraczają wąsko rozumiany świat ludzi. "Szamanizm jest ze wszystkich religii najstarszy. Pierwsi ludzie, którzy żyli na ziemi, byli szamanami." - to słowa nieznanego z imienia, mongolskiego szamana.[4] Czy rzeczywiście było tak, jak powiedział? Nie wiem i nie potrafię tego w niepodważalny sposób udowodnić. Nie będę usiłował za wszelką cenę bronić cytowanych słów. W istocie, dla moich potrzeb zupełnie tego nie potrzebuję. Wystarczy potwierdzona przez wielu antropologów i etnologów obserwacja, że szamanizm nieodłącznie pojawia się tam, gdzie człowiek utrzymuje się z łowów i zbieractwa. Na temat przyczyn takiego stanu rzeczy napisano już wiele tomów książek i nie warto bym powtarzał po raz kolejny coś, co dawno zostało odkryte i wyjaśnione. Odważę się jednak stwierdzić, że u źródeł wielu późniejszych, mistycznych doktryn religijnych, znajdujących wyraz w obrzędzie i micie, leży pierwotne duchowe doświadczenie, które byłoby niemożliwe bez znajomości przynajmniej najbardziej elementarnych praktyk i technik, które określane są mianem "szamanizmu". Sam szaman zostaje później ubóstwiony, a jego archetypowa postać stanowi wzorzec dla mitycznego boga - maga, czarownika i kapłana, dysponującego niezwykłymi mocami. Jednym z najbardziej podstawowych zadań szamana, obok uzdrawiania jest, co dla nas bardzo ważne, pomoc w zdobywaniu pożywienia. Przyjmuje wówczas funkcję mediatora między ludźmi a bóstwem, w społeczności łowieckiej - Panem/Panią Dzikiego Zwierza. Zdobycie żywności nie zależy wszak wyłącznie od wysiłku myśliwego, ale również od przychylności bóstw opiekuńczych. Najbardziej sprawny łowca, szybki, zręczny, przebiegły, nie zdziała nic, jeśli na jego drodze nie stanie łowne zwierzę. Współczesny człowiek powiedziałby, że musi "mieć szczęście" i zależy to od przypadku, ale w pierwotnej wizji wszechświata nie ma miejsca na przypadek, wszystko jest jedną całością przenikniętą Wielkim Duchem, który nam sprzyja bądź nie, jeśli nie podążamy właściwymi ścieżkami. Zdobywanie i spożywanie pokarmu to w pierwotnym znaczeniu czynność sakralna. Nie jest on wyłącznie materialnym obiektem, gaszącym głód i zaspokajającym potrzebę doznań smakowych, jak to ma miejsce u współczesnych ludzi. Resztki dawnego stosunku do pożywienia zachowały się jeszcze do niedawna w szacunku, z jakim odnoszono się do chleba, jako ciała boga. W kulturze chrześcijańskiej "chlebowym bogiem" był Chrystus, ale korzenie takiego podejścia znajdujemy w starszym zespole wierzeń, związanych z mitem umierającego i zmartwychwstającego boga, z którego krwi (ducha, siły życiowej) wyrasta zboże. Jedzenie posiada swojego ducha, a z duchem owym należy się obchodzić z odpowiednim szacunkiem, gdyż może opuścić roślinę, pozostawiając ją w postaci bezwartościowego, materialnego obiektu, pozbawionego przenikającej cały kosmos boskiej mocy - many, czy pory, jak zwali ją Słowianie. Pozbawiona many roślina traci swoją wartość jako zbiornik sił witalnych, przeznaczony do spożycia i wzmożenia czy uzupełnienia mocy człowieka. Traci również zdolność do odrodzenia: ziarno jest pozbawione sił potrzebnych do kiełkowania i obrony przed wrogami - konkurencyjnymi, polnymi chwastami i szkodnikami. Skoro istotą pożywienia, w tym przypadku: zboża, jest jego duch, powróćmy do szamanizmu. Szaman to człowiek, który posiada zdolności i znajomość technik bezpośredniego kontaktowania się ze światem duchów. Jak więc ujrzy ducha zboża, jaką formę przyjmie ów duch w spotkaniu z człowiekiem? Z resztek zachowanych wierzeń wiadomo, że duch żyta, jęczmienia, kukurydzy, czy jakiejkolwiek innej rośliny stanowiącej podstawę pożywienia ma związek z rozlaną na ziemię krwią boga. Stąd zresztą etymologiczne pokrewieństwo, obecne w języku polskim, między zbożem, bogiem i bogactwem.[5] Po polsku "zboże" można wręcz rozumieć jako "to, co [wyrosło] z boga", z jego krwi, co ma ścisły związek z samą istotą jego siły witalnej. Krew jednak to płyn życiowy, który posiada zwierzę lub człowiek, a nie sama roślina. Za tym połączeniem stoi bardzo stare przekonanie o pokrewieństwie między rośliną a zwierzęciem i człowiekiem. U dawnych Irańczyków wszelkie zioła i zboża wyrastają z ziemi skropionej krwią zabitego przez Mithrę niebiańskiego byka Gaoczir. Huiczole widzą źródło życiowej siły kukurydzy w rozlanej krwi bardzo ważnego bóstwa - Starszego Brata Jeleniego Ogona. W dawnych cywilizacjach Bliskiego Wschodu rolę zwierzęcia, jelenia, byka, czy barana, przejmował czasami człowiek. I to nie byle kto, ale władca - święty król. Przyczyny takiego stanu rzeczy były dwojakie - po pierwsze, ofiara dla zapewnienia pożywienia powinna być dla otrzymania dobrego efektu odpowiednio cenna, po wtóre, między człowiekiem a zwierzęciem zachodzi ścisła bliskość, wymienność, odważę się powiedzieć - braterstwo, niezrozumiałe dla religii o nastawieniu antropocentrycznym. Doskonałą ilustracją mistycznego pobratymstwa człowieka, zwierzęcia i rośliny są wierzenia Huiczoli, ludu, który do niedawna jeszcze utrzymywał się z łowiectwa i zbieractwa, a od niedawna zajmuje się uprawą kukurydzy. Można u nich zaobserwować, jak w praktyce następuje przekształcenie dawnych religijnych praktyk łowieckich w obrzędy ludu rolniczego. Ma tu miejsce ścisłe powiązanie między duchem rośliny - ściśle biorąc kukurydzy, z duchem jelenia, do niedawna najważniejszego zwierzęcia, podstawy wyżywienia. Duch jelenia, to jednak nie tylko dusza pojedynczego zwierzęcia, ale nade wszystko bóstwo i heros kulturowy - Starszy Brat Jeleni Ogon, pojawiający się w szamańskiej wizji również w postaci człowieka. Znamy go dobrze i z euroazjatyckiego kręgu kulturowego, jak Pana Dzikiego Zwierza, u Słowian Leszego i Dobrochoczego, przyjmującego postać leśnego człowieka jak i różne formy zwierzęce. Pierwotnie, gdy Huiczole byli jeszcze łowcami, Starszy Brat Jeleni Ogon również był związany z rośliną, tyle, że o zupełnie innym statusie - z pejotlem, dającym możliwość kontaktu ze światem duchów nie tylko szamanowi, ale wszystkim członkom plemienia. Podobny związek odnajdziemy u Indoeuropejczyków, gdzie księżycowy, umierający i zmartwychwstający bóg-byk Soma/Haoma, jest ściśle związany z identycznie nazywanym napojem o działaniu halucynogennym, wytwarzanym z nieznanej obecnie rośliny, być może ruty stepowej zawierającej harmalinę[6]. Zostawmy jednak na boku związki między duchem świętej rośliny a duchem zwierzęcia, z którego powstała, bo to zbytnio zaciemniłoby sedno sprawy, a skupmy na związku między zwierzęciem i człowiekiem. Wychowani w kręgu kultury judeochrześcijańskiej przyzwyczailiśmy się, na bazie teologicznych założeń, do stawiania przepaści między człowiekiem i zwierzęciem, jako istotą posiadającą (człowiek) lub nie (zwierzę) duszę. W rozumieniu Biblii człowiek dostał zwierzę we władanie od boga Jahwe, w związku z czym, ma prawo zabijać je ze spokojnym sumieniem, szczególnie że nie posiada ono, w odróżnienia od istoty ludzkiej, nieśmiertelnej duszy. Oświeceniowy racjonalizm zrobił krok dalej i uczynił ze zwierzęcia rodzaj biologicznej maszyny zaspakajającej potrzeby człowieka i pozbawionej jakiejkolwiek formy świadomości i uczuć. Końcowy efekt to współczesne fermy przypominające fabryki śmierci i okrucieństwo wobec zwierząt wszędzie tam, gdzie wkracza kultura współczesnego człowieka. Czy jednak naprawdę jest tak, jak mówi Biblia i kartezjańskiej proweniencji naukowcy? Systemy religijne Indii, hinduizm i buddyzm, nie zgodziłyby się z takimi stwierdzeniami. Tam zwierzę to wciąż czująca istota, z którą mamy wiele wspólnego, człowiek może odrodzić się jako zwierzę, zwierzę jako człowiek, nie ma tu prawdziwej, sięgającej istoty różnicy, poza zdolnością człowieka do dyskursywnego myślenia, czyli tą formą świadomości, która związana zostaje z umysłem konceptualnym. Czyli formą świadomości, która według tych nauk najmocniej zniekształca doświadczenie natury świata i człowieka, stoi bowiem na przeszkodzie bezpośredniemu doświadczeniu. Według buddyzmu racjonalizm, tak jak go rozumiemy na Zachodzie, nie jest szczytem rozwoju, ale przeciwnie - chorobą umysłu, zaciemniającą jasne, bezpośrednie widzenie zjawisk. Systemy religijne Wschodu przedstawiają jednak sobą końcową, wysoko rozwiniętą formę mistyki, a dla odkrycia źródła mitu walczących braci potrzebujemy jej postaci pierwotnej. Znajdziemy ją w szamanizmie i w wierzeniach łowców. Podstawową relacją, jaką odnajdziemy pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem jest tutaj stosunek: zabójca - ofiara. Łowca poluje na zwierzę, które jest dla niego (jak i wszystkich członków plemienia) podstawą pożywienia, gwarancją potrzymania sił i dalszego życia. Życie myśliwego okupione jednak zostaje śmiercią zwierzęcej ofiary, oba wiążą się z sobą w nierozerwalny sposób. Dla łowcy zwierzę nie jest biologicznym robotem, stworzonym przez boga w celu zaspokojenia potrzeb człowieka. Taki stosunek przyjdzie później, gdy ludzie zaczną udomawiać pewne gatunki i hodować je, przystosowując do własnych potrzeb. Myśliwy, a dokładnie pierwotny myśliwy, uzbrojony w łuk, dzidę i nóż, a nie wielostrzałowy sztucer z lunetą, staje wobec poważnego wyzwania. Przychodzi mu zmierzyć się jak równy z równym, a jeśli czasami szala zwycięstwa przechyla się, to częściej na stronę zwierzęcia, niż człowieka. Zwierzę radzi sobie w naturze lepiej niż człowiek, jest szybsze, silniejsze, zwinniejsze, sprytniejsze. Nic dziwnego, że staje się Starszym Bratem, tym, który posiada większe doświadczenie życiowe. Młodszy Brat człowiek może się od niego wiele nauczyć w kwestii radzenia sobie z trudnościami i zagrożeniami płynącymi z natury. Nie bez przyczyny lis staje się uosobieniem sprytu, sokół - szybkości, niedźwiedź - siły, kotowate - cierpliwości i opanowania potrzebnego do długiego wyczekiwania w zasadzce. Wszystkie te zdolności są wysoko cenione przez łowcę. Bez nich czeka go głód i śmierć. Dlatego pierwsze objawienia boskiej mocy, dające człowiekowi wskazówki i błogosławieństwo, przyjmują formy zwierzęce: Orła, Niedźwiedzia, Kruka, Lisa. Wszystkie one związane są z konkretną formą mocy i zdolności, wszystkie również stanowią jedynie jedną z wielu form przejawienia Pana Dzikiego Zwierza, postaci, pod jaką łowcy widzą Wielkiego Ducha. Potrafi się on przyjmować również ludzką postać, bo człowiek i zwierzę są jego potomkami. Sam łączy w sobie cechy zwierzęce i ludzkie, reprezentuje pełnię kosmicznej mocy. Zwierzę jest Starszym a człowiek Młodszym z Braci. Aby przeżyć, Młodszy Brat zabija Starszego. Znamy to z wielu późniejszych mitów. W czasach, gdy ludzie odeszli od łowiectwa, nikt nie pamięta o przyczynie zabójstwa, opowieść przeinterpretowano, a pamięć o dawnych czasach zatarła się. U ludów rolniczych Młodszy Brat jest gwałtownikiem i zbrodniarzem, którego należy skazać na wygnanie za bratobójstwo, Starszy - zamordowanym, młodym księciem, którego ofiara z własnego życia daje roślinne pożywienie - zboże. U pasterzy, odwrotnie, Młodszy Brat, człowiek, staje się bohaterskim wojownikiem zabijającym Starszego Brata[7], z postaci łownego zwierzęcia sprowadzonego do formy potwora porywającego i więżącego młodą księżniczkę - dziewiczą boginię. To oczywiście skrajne postaci ewolucji mitu, bo może on przyjąć wiele form pośrednich. Gorzej, że przestał on odtąd wyrażać tragiczną prawdę o jedności życia i śmierci, stał się miast tego religijną ideologią służąca podbojowi, generującą nienawiść i poczucie własnej wyższości. Przyjrzyjmy się zatem, co wyrażał mit braci, nim stał się ideologią. Łowca i zwierzę to bracia, synowie jednego ojca - Wielkiego Ducha, Pana Dzikiego Zwierza. Łowca posiada świadomość tego, że jego ofiara i on są braćmi i że rozlanie braterskiej krwi wywoła gniew ojca. Nie ma jednak wyboru - żeby żyć musi zabijać. Jego świadomość przewyższa świadomość współczesnego człowieka. Myślimy, że kupując jedzenie w sklepie, sami nie zabijając, jesteśmy usprawiedliwieni. Uciekamy od odpowiedzialności zrzucając ją na innych. Łowca zdaje sobie sprawę z pokrewieństwa między sobą a swoją zwierzęcą ofiarą. Wie, że rozlanie braterskiej krwi splami go winą śmierci. Dlatego zanim wyruszy na łowy, pierwsze, co uczyni, to nawiąże kontakt z Panem Dzikiego Zwierza, sam lub, jeśli nie potrafi - poprzez szamana. Wytłumaczy, dlaczego musi zabić swego zwierzęcego brata i ukaże konieczność tego czynu. Łowca nie zabija dla rozrywki, nie zabija również dla sławy, pozycji społecznej, czy samego trofeum. Zadaje śmierć, by sam jej nie ulec. Życie jednego okupione zostaje śmiercią drugiego. Wielki Duch rozumie tę konieczność i zgadza się na zabicie jednego czy kilku podlegających mu zwierząt. Wytłumaczy im, dlaczego powinny oddać swe życie i wyśle je naprzeciw łowcy. Dusza zwierzęcia będzie musiała zostać odprowadzona do zaświatów, skąd wróci odradzając się na ziemi. Żadna część ciała zwierzęcia nie może zostać zmarnowana i musi być potraktowana z odpowiednim szacunkiem, a kości złożone w ziemi dla odrodzenia przez Panią Zwierząt. Nie ma w tym układzie "dobrego" ani "złego", to wzajemny kontrakt, w którym człowiek i zwierzę rozumieją, że są ze sobą związani i zależni, człowiek nawet bardziej od zwierzęcia, bo ono poradzi sobie bez człowieka, a on bez niego - nie. Zwierzęcy brat jest godzien najwyższego szacunku - zgodził się pomóc człowiekowi, składając najwyższą z ofiar, ofiarę własnego życia. Łowca również nie jest zwykłym mordercą, gdyż zabił swego brata, by dać żywność i możliwość przeżycia swojemu plemieniu. Obaj są dawcami życia i obaj nieodłącznie związani są ze śmiercią. Jak to ujął wiele wieków później, w innym już kontekście, Budda Śakjamuni - narodziny są śmiercią. Śmierć to odwrotna strona życia, są jak awers i rewers tej samej monety, jak dwa oblicza jednej postaci. Przyjrzyjmy się bliżej obu braciom. Jak będą reprezentowani w mitycznej opowieści? Starszy Brat reprezentowany jest z reguły przez dużego roślinożercę: jelenia, łosia, dzikiego kozła, tura, bizona, żubra. Powinien posiadać rogi, gdyż są one związane z siłami życia. Róg, w rozumieniu symbolicznym, jest widocznym naocznie elementem szkieletu, kości, z której odradza się, według archaicznych wierzeń, zabite zwierzę, także z płodnością, z męską potencją i zdolnością walki, ale w aspekcie rywalizacji o samicę i obrony, gdyż nie służy rozszarpywaniu mięsa ofiary, aby je pożreć, jak ostry dziób, kły i pazury. W opowieściach pojawiać się będzie jako postać rogata i wyposażona w imponującego fallusa, gdyż strategia przetrwania roślinożercy polega na dużej płodności, by drapieżnik nie zdołał pożreć całego potomstwa. Rogaci roślinożercy dzielą się na dwie grupy: 1. zwierzynę płową, czyli jeleniowate (jeleń, łoś, sarna, daniel); zrzucającą okresowo poroże, niczym drzewa listowie, o rogach przypominających konary drzew i ubarwieniu rudym, jakby ogorzałym od ognia, w zimie - poszarzałym; 2. pustorogi (tur, żubr, kozioł, baranwalokit), które nie zrzucają poroża i zachowują je na okres zimy, mają często ciemne ubarwienie, a kształt ich rogów daje skojarzenie z sierpem Księżyca. Jeleniowate tracą poroże w połowie zimy, co daje symboliczny związek z grudniowym przesileniem Słońca i cyklem przemian dającym się zaobserwować w świecie roślin - utratą i odrastaniem liści drzew. Kształt rogów pustorożców kojarzy je z Księżycem i nocą. Z tego powodu w symbolice astralnej przydzielono im planetę Merkurego, w aspekcie gwiazdy wieczornej, tradycyjnie wiązanej w Grecji z bogiem Hermesem. Znak Merkurego w astrologii wygląda jak głowa rogatego byka. W micie reprezentowani będą przez postacie rogaczy (bogów, herosów) rywalizujących z przeciwnikiem o samicę, czyli dawną Panią Dzikiego Zwierza, później boginię lub księżniczkę. U Greków koziołek/byczek jest młodzieńczym, wieczornym Merkurym, Hermesem, archetypowym bogiem płodności, identyfikowanym również z Dionizosem, wędrującym w orszaku gwiazd, którym przewodzi wieczorna Wenus. Z mitów wiemy, że rogaty bóg, zanim zginie, zapładnia młodą boginię, de facto samicę roślinożercy - łanię, kozę czy krowę, aby zachowana została ciągłość życia i dostatek pożywienia. U ludów rolniczych, gdzie rozwijane są wierzenia z nim związane, śmierć ofiary, zwierzęcej lub ludzkiej (świętego króla) poprzedza bezpośrednio ryt hieros gamos, świętych zaślubin. Jego ofiara daje początek roślinie, która pozwala na kontakt ze światem duchów, w szczególności światem umarłych, a później zbożu, stanowiącemu podstawę wyżywienia u rolników. Bóg-rogacz jest źródłem płodności i życia, od jego przychylności zależy rozrost stad i płodność pól. Dlatego religia rozwijana pod jego patronatem będzie kładła nacisk na mistykę ofiarowania i ofiary, zwłaszcza samoofiarowania oraz mistyczne znaczenie sakramentów ciała i krwi, oraz ich ekwiwalentów w postaci napoju i ciasta z poświęconych mu roślin, jako źródła życia. Ponieważ u rolników bóg-rogacz staje się najczęściej świętym królem, mężem (aczkolwiek tylko tymczasowym) wszystkich kobiet w plemieniu, co daje problem z ustaleniem ojcostwa, to plemiona pasterskie widzą w nim lubieżnego diabła, reprezentującego zwierzęce, seksualne rozpasanie, burzącego patriarchalny porządek dziedziczenia i reprezentującego świat pozostający pod patronatem Wielkiej Bogini. Niestety, również własna, sprytna i chciwa władzy arystokracja plemienna może wykorzystać jego postać jako wzorzec dla ludu, jako potrzebę podporządkowania się i ofiarowania dla dobra ogółu, czyli de facto - elit. W ten sposób dochodzi do powstania "religii niewolników", szczególnie, gdy deprecjonowanie postaci brata-zabójcy doprowadzi do odrzucenia aktywnej, męskiej mocy, związanej z walką i pokonywaniem przeciwności. Powstaje wtedy religia, w której kapłani umierającego boga unikają agresywnej, męskiej siły, jako źródła śmierci i zła. Typowy mit mówi o zaślubinach i śmierci dobrego, łagodnego jak roślinożerca, młodego boga-kochanka Wielkiej Bogini z ręki dzikiego zwierzęcia (łowcy-drapieżnika), lub agresywnego jak zwierzę człowieka. Religia może wówczas wypaczyć się ku obrzędom autokastracji i męskiego transseksualizmu, jak w misteriach Kybele, przez zbyt duży nacisk położony na samoofiarowanie lub przez zdegenerowanie się obrzędów płodności, ku pijackim orgiom, jak w rzymskim wydaniu bachanalii. Bóg wyrażający męskość w jej dającym życie, fallicznym, seksualnym aspekcie, staje się wtenczas uosobieniem pijanego rozpustnika. Zdolność do złożenia samego siebie w ofierze dla większego niż indywidualne dobra, może również zostać przekształcona w gloryfikację słabości i poddaństwa, w bierną zgodę na niesprawiedliwość, w zamian za obietnicę zmartwychwstania poprzez moc umierającego i odradzającego się boga. Ta sama zasada, oparta na samoofiarowaniu, może jednak uzyskać pozytywną postać prostej, bo nie wymagającej rozwijania wyższych mistycznych mocy i gnozy, religii ludowej. Skupiona będzie wokół postaci młodzieńczego boga, dawcy dóbr i płodności (życia), który umierając (oddając życie dla dobra żywych istot) przeciera szlak do szczęśliwych zaświatów. Dla wyznawców skupionych wokół kultu tego boga, staje się on przewodnikiem do królestwa szczęśliwości swego niebiańskiego ojca, Ducha Życia, czyli niegdysiejszego Pana Dzikiego Zwierza. Taką formę religijności, w której pokonanie ego następuje, dzięki współczuciu, na drodze przekroczenia własnego, ograniczonego dobra, przybrała w buddyzmie ścieżka bodhisattwy. Jej ucieleśnieniem jest postać Awalokiteśwary, bodhisattwy współczucia. Poświęcenie życia, dla nakarmienia własnym ciałem głodnych, czujących istot, przebija się poprzez znaną z Dżatak historię o głodnym potomstwie tygrysicy, któremu ofiarowuje się, w swym wcześniejszym wcieleniu, przyszły Budda Śakjamuni. Podobną ideę głosi egzoteryczny nurt chrześcijaństwa, skupiony wokół osoby Chrystusa. Zabity lub złożony w ofierze koziołek/byczek/baranek, powróci jednak pod odrodzoną postacią. Związana ona będzie ze słonecznym, porannym Merkurym. W istocie, solarny syn rodzi się wkrótce po śmierci lunarnego, rogatego ojca, ale przebywa w ukryciu. Mit mówi, że zostaje jako małe dziecko puszczony w koszyku na wody, lub oddany na wychowanie myśliwemu, a wykarmi go w lesie zwierzęca matka-niedźwiedzica, jak w greckiej opowieści o słynnym, trojańskim księciu, Parysie.[8] Młodszy Brat, dla uzyskania zdolności potrzebnych do upolowania zwierzyny, nabyć musi mocy właściwych mięsożernym drapieżnikom, wcielić w siebie ducha walki. Identyfikując się z nim, przybierze w micie postać orła, sokoła, tygrysa, lwa, wilka, a więc zwierzęcia obdarzonego szponami i ostrym dziobem, kłami i pazurami - tym wszystkim, co służy do zabijania i rozszarpywania mięsa. Symbolicznie moc łowcy wyraża się w ofensywnej, służącej do ataku broni, dzierżonej mocno w dłoni, substytucie pazurów: mieczu, nożu, tym, co przebija i zadaje śmierć. Strategia przetrwania drapieżnika, to sprawność w zabijaniu. Ta gwałtowna, zadająca śmierć, męska moc, skojarzona została z niszczącą siłą burzy: grzmotu, błyskawicy i wichury. Burza może pojawić się zarówno w nocy jak i podczas dnia, trudno byłoby powiązać ją tylko ze Słońcem lub Księżycem, staje się przez to uosobieniem niszczącej mocy niebios. Burzowa chmura może przysłonić zarówno tarczę Słońca, jak i Księżyca, gromowy bohater występować więc będzie jako przeciwnik tak wieczornego, jak i porannego rogatego boga - Merkurego. Po wypełnieniu krwawego zadania i krótkiej fecie, musi jednak odejść. Dlatego u Kadłubka młodszy syn Kraka, po krótkich rządach (świętowaniu zwycięstwa) i wyjściu na jaw, że jest bratobójcą, zostaje wypędzony. Burza jest potrzebna tylko na chwilę, aby dać życiodajny deszcz, potem musi ustąpić miejsca Słońcu lub Księżycowi, bo doprowadziłaby do katastrofy, zalewając ziemię nadmiarem wód i niszcząc wichurą wszystko, co stanie jej na drodze. Dlatego bóg burzy nie zostaje królem ale, jak wedyjski Rudra, zostaje wypędzony za swoje gwałtowne czyny. Cóż, nie ma się co dziwić, rządy króla-drapieżnika to niezbyt dobry pomysł. W opowieści Kadłubka Wanda odrzuca więc propozycję zamążpójścia ze strony niezwyciężonego wodza Alemanów.[9] Jest to symboliczny wyraz krótkiego polecenia, skierowanego do mężczyzny: "naucz się panować nad swoim gniewem".[10] Polowanie wymaga wykształcenia w człowieku zdolności, które nie są dane z natury, ale muszą zostać uzyskane przez ćwiczenia i opanowanie przynajmniej niektórych odruchów. Stąd dążenie do podniesienia fizycznej siły, wytrzymałości na zmęczenie i ból, zręczności, odrzucenia strachu oraz bojowej sprawności w walce orężem. Opanowanie naturalnych odruchów fizjologicznych snu i odpoczynku, konieczność oszczędzania przed wytężonym wysiłkiem swych sił seksualnych, prowadzić będzie w dalszym rozwoju do praktyk ascetycznych i jogicznych, uznających powstrzymanie się od kontaktów seksualnych jako ważne źródło mocy. Tak właśnie czyni pierwszy jogin - Śiwa. Łowca, a później wojownik musi jednocześnie opanować sztukę wchodzenia na czas walki w odmienny stan świadomości, charakteryzujący się niewrażliwością na ból i zmęczenie, oraz podniesieniem do maksimum wszystkich psychofizjologicznych (kontrola nad układem nerwowym, mięśniami gładkimi) i psychicznych (percepcja, intuicja, szybkość reakcji) zdolności organizmu. Rozwinie się w ten sposób system szkolenia, oparty na rytualnym, stopniowym procesie przełamywania naturalnych odruchów ciała i umysłu. W pierwotnej formie polega na długotrwałym zadawaniu bólu, pozbawieniu snu, jedzenia i napoju, jak w Tańcu Słońca Indian prerii. Stąd pochodzić będą późniejsze religijne obrzędy zadawania sobie ran i bólu. Później przekształci się w wysoko rozwinięte techniki jogi, prowadzące w efekcie końcowym do przekroczenia kondycji ludzkiej. Jeśli jednak w procesie inicjacyjnym zignorowane zostanie poświęcenie, charakterystyczne dla "brata-roślinożercy", grozi to powstaniem pogardy i braku wrażliwości wobec osób słabszych i ułomnych, prowadzącej czasami wręcz do ich fizycznej eliminacji. Tak stało się w Sparcie. Rozlanie niewinnej krwi jest niebezpieczne, gdyż zadanie śmierci, oparte na stosunku dominacji zabójcy i podległości ofiary, upojenie zwycięstwem, wnieść mogą pokusę zastosowania tej samej mocy w łonie grupy plemiennej. Pierwotne społeczeństwo łowców i zbieraczy nie może sobie na to pozwolić, przetrwanie jest tam uzależnione od współpracy wszystkich członków rodu. Splamiony krwią, oznaką zadania śmierci i upojony bojowym szałem, łowca nie może przestąpić progów osady, o czym wszyscy doskonale wiedzą. Musi zostać oczyszczony i ostudzony jak w micie o celtyckim bohaterze Cuchulainnie, gdyż moc ma naturę gorąca, ognia. Owo ostudzenie przybierać będzie często postać zanurzenia i obmycia w żeńskich wodach, mających naturę zimna i czystości, po którym następuje wyłonienie się z nich, tożsame z odrodzeniem, w zmienionej, zrównoważonej i spokojnej, co nie znaczy, że słabej postaci. Gwałtowny wojownik Rudra przekształca się w niewzruszonego jogina Śiwę. Późniejsze ryty oczyszczenia przez zanurzenie w wodzie, chrzest zmywający splamienia (pierwotnie: krew zabitego przeciwnika) - występki, tutaj właśnie mają swoje źródło. Destruktywna i gwałtowna moc śmierci przemieniona być musi w pozytywną moc zdecydowania i odwagi, stosunek dominacji i podległości drapieżnika oraz jego ofiary musi zostać pozostawiony poza ludzkimi siedzibami, gdyż tu panuje współzależność i współpraca. Intensywna, ognista energia męska, nim wpuszczona będzie w łono społeczeństwa, musi zostać zrównoważona i uspokojona przez żeńską energię wód. Na bazie takiej symboliki rozwiną się ryty prowadzące do opowieści związanej z postacią rozpalanego w ogniu i zanurzanego w kadzi, hartowanego przez matkę, boginię lub siostrę herosa. Dlaczego jednak boginię, a nie boga wód? Wynika to z jej zdolności do oczarowywania swoją osobą, pokonania agresywnej męskiej energii przez żeńską moc miłości, działającą jak więzy krępujące napastnika. Z porywającego kobiety i mordującego mężczyzn wilka, drapieżnika o ziemskim charakterze, młodzieniec, przez próby zostaje przekształcony w wyższą, uczłowieczoną formę. Z tego powodu Hera prześladuje w greckich mitach Heraklesa. Odradzająca go bogini, będąca panią życia i uosabiająca ją kobieta, stanie się dlań obiektem kultu, opartego, identycznie jak w przypadku jego brata, na ofierze z samego siebie, wynikającej jednak tym razem z miłości do płci przeciwnej, a nie konieczności nakarmienia głodnych. Rozwinie się w ten sposób kult bogini, skupiający wojowników, przekształcony później w ideę rycerskości. Bogini staje się wtedy dla wojownika jego patronką i nauczycielką, inicjującą go w proces mistycznej transformacji, który doprowadzi do całkowitej przemiany osobowości. Zależność jest jednak obustronna, bo bóg-wojownik (rycerz) daje ze swojej strony gwarancję obrony bogini (królowej), stając zawsze w jej obronie, mimo że w mitach i opowieściach nie zawsze jest jej mężem. W szamanizmie, łowca przed wyruszeniem na polowanie musiał wpierw w wizji lub śnie odbyć stosunek z Panią Dzikiego Zwierza, małżonką Pana Zwierząt, toteż później pojawią się opowieści o miłosnej zdradzie królowej z najlepszym rycerzem królestwa. Któż nie zna historii tajemnej miłości Lancelota i Ginewry, żony króla Artura? Aby pozbawić się wilczej natury łupieżcy, gromowy bóg przechodzi przez trzy walki. Po pierwsze, musi rozpłatać smoka, dokonując kosmogonicznego podziału jednolitej, pierwotnej natury wszechświata na dwie strefy, niebo i ziemię. Po drugie, zabija swego rogatego Starszego Brata, uwalniając młodą boginię i dając wiosenny rozkwit świata natury. W efekcie dokonanego zabójstwa zostaje wygnany. Powraca w letnie przesilenie, wiedziony pożądaniem do młodej bogini, łączonej w symbolice astralnej z poranną Wenus. W niektórych mitach mówi się, że dokonuje na niej gwałtu, inne, winą za całą sprawę obarczają boginię. Kto ma rację? Chyba żadna ze stron - są to echa pierwotnej opowieści o zawodach, których zwycięzca zostanie młodym władcą i mężem wenusjańskiej panny. Kończą się one śmiercią gromowego bohatera, który odchodzi ze świata, zrzucając swą wilczą skórę. Młodszy, pojawiający się wiosną, gromowy brat, uosabiający moc burzy i pioruna powiązany jest astralnie z ruchem planety Mars, która porusza się do przodu, potem ucieka cofając się w biegu, a w końcu powraca. Podobnie czyni marsowy bóg, przystępując po wygnaniu do rywalizacji o rękę wenusjańskiej bogini. Przegra jednak i zginie w letnie przesilenie. Trafi do zaświatów, gdzie przejdzie inicjacyjny obrzęd, który oczyści go ze zbrodni, a przede wszystkim - nauczy panowania nad sobą, po czym dopiero powróci i zwycięży po trzykroć swego przeciwnika. Znamy ten schemat z niezliczonych filmów o młodym adepcie sztuk walki, który najpierw nauczywszy się czegoś o władaniu mieczem, albo zgoła własnymi pięściami, rzuca się wściekły na swych wrogów, dostaje baty, ranny ucieka do odludnego miejsca, tam spotyka mistrza sztuk walki, który uczy go cierpliwości i panowania nad swoim gniewem, po czym powraca i zwycięża przeciwnika. Drapieżnik-wojownik posiada skutkiem tego dwie postaci, jedną młodzieńczą i arogancką, wyrażającą groźne upojenie mocą oraz drugą - dojrzałą i zrównoważoną, w istocie dalece groźniejszą w walce. Pierwsza z nich związana została z wiosenną burzą i fantazją młodzieńca, następna - z potężną siłą i doświadczeniem człowieka dorosłego oraz czasem jesieni. Doświadczony bóg-wojownik, panujący nad swą mocą, więc nie tylko silny, ale i mądry, skojarzony został z planetą Jowisz, która obiegając dokoła niebiosa, stała się uosobieniem władcy. Na swój zwycięski powrót będzie jednak musiał poczekać do jesieni. Co ciekawe, w najstarszych wersjach mitów heros uczy się nie u męskiego nauczyciela, ale bogini-wojowniczki. Tak czyni największy bohater iryjskich Celtów, Cuchulainn, którego wprowadza w sztukę walki i poddaje próbom Scathach, "Mroczna", a pomaga mu jej córka Uathach, "Straszna". Nie jest to zresztą zwykła sztuka walki, ale inicjacja typu szamańskiego, w której heros musi dla przykładu przejść po cienkiej jak włos linie nad przepaścią pełną złośliwych duchów. Jego nauczycielka to w istocie potężna pani śmierci i czarów, hinduska Kali lub grecka Hekate. Patriarchalne religie uczyniły z niej prześladowczynię bohatera. Jednak bez tych prób nigdy nie zostałby po trzykroć zwycięskim Triherosem, jak pierwotnie zwano Heraklesa, "prześladowanego" przez Herę. Cóż jednak się stanie, gdy obrońcy osady nie zdołają powstrzymać młodego furiata? Powstanie zagrożenie gwałtem i mordem. Wojownik nie chce wtedy ostygnąć, upojony własną, nieprzetransformowaną mocą i stosunkiem dominacji nad ofiarą, wprowadza je do siedziby ludzi. Osiąga, jak to się określa w Indiach, stan Rudry, czyli owładnięcia mocą, nad którą nie panuje, która powoduje rozdęcie ego i wrażenie wszechmocy, wyrażające się w chełpliwej i pompatycznej mowie oraz gwałtownych czynach. U tych plemion, gdzie wiosenny bóg burzy stał się kimś w rodzaju ponadjednostkowego, męskiego ego, zwierzęcy przeciwnik i każdy, również ludzki wróg, z nim utożsamiony, zostaje oceniony jako zły i winny naruszenia tabu, związanego z reguły z występkiem seksualnym. Jego zabójstwo nie wymaga skutkiem tego oczyszczenia z sił śmierci. Kobieta i bogini, ocenione negatywnie, jako rozpustne, co jest efektem zazdrości o przegraną rywalizację i wybór na męża konkurenta, zostają poddane woli wojownika, który sam weźmie przemocą, co zechce. Rodzi się społeczny, mizoginiczny gwałt, struktura z panem i niewolnikiem, pogarda dla słabszych, opresyjny patriarchat. Pasterscy wojownicy traktować będą niejednokrotnie podbitych, czczących boginię, spokojnych rolników jako podludzi i obchodzić się z nimi w okrutny sposób, mordując całą męską populację oraz gwałcąc i uprowadzając kobiety.[11] Nic dziwnego, że dla rolników patron wojowników będzie dla odmiany nieopanowaną bestią, zabijającą dobrego i łagodnego boga, mordercą i wrogiem społecznego porządku, którego należy wypędzić poza ludzkie siedziby. Grzegorz Niedzielski Przypisy [1] Mistrz Wincenty (tzw. Kadłubek) - Kronika Polska; str. 15 - 16, Wrocław 1996 [2] W. Toporow; "O kosmologicznych źródłach wczesnohistorycznych opisów"; w: "Semiotyka kultury', praca zbiorowa, PIW, Warszawa 1977, str. 103 - 131. [3] J. Banaszkiewicz: "O Dumezilu i jego badaniach - bardzo krótko"; w: "G. Dumezil - "Bogowie Germanów, szkice o kształtowaniu się religii", Oficyna Naukowa, Warszawa 2006 [4] E. i M. Taube, Schamanen und Rhapsoden; die geistige Kultur der alten Mongolei; w: A. Szyjewski, "Etnologia religii", Nomos, Kraków 2001, str. 285 [5] Źródłosłów "boga" i "zboża" znajduje się w ie. bhag- "dział, majątek, bogactwo". Zob. W. Boryś, Słownik etymologiczny jezyka polskiego, Kraków 2005. [6] T. Mc Kenna, "Pokarm bogów", Okultura, Warszawa 2007. Patrz także: M. Zięborak Ariowie i zagadka Somy, w Tarace. [7] Biblijne echo takiego mitu odkryć można w historii Jakuba i Ezawa. [8] Chodzi tutaj o motyw heroicznego dzieciństwa. Wrzuceni do wody w naczyniu (skrzyni, koszyku itp.) zostają, dla przykładu: osetyński heros Arahzau, grecki Perseusz, rozsławiony współcześnie przez freudowską psychoanalizę syn króla Teb - Edyp, prześladowany, wraz z matką, przez Kadmosa - Dionizos, czy wreszcie, słynni, rzymscy bracia, Romulus i Remus. Z tymi ostatnimi, łączy się drugi element mitu - wykarmienie przez zwierzęcą matkę. W przypadku Romulusa i Remusa była to wilczyca, ale w polskiej baśni magicznej o Waligórze i Wyrwidębie matki (a w zasadzie - mamki) są dwie: wilczyca i niedźwiedzica. Niedźwiedzica karmi Parysa, podobnie jak arkadyjskiego herosa Arkasa. Czasami, jak w przypadku Achillesa, mit zostaje zreinterpretowany i bohaterem nie opiekuje się już zwierzęca matka, ale zjada on, związane ze źródłem świętej mocy, części ciała totemicznego zwierzęcia - np. szpik niedźwiedzi (kość w kulturze łowców zawiera życiodajną, odradzającą moc). [9] Wódz Alemanów" z opowieści Kadłubka to jednak postać bardziej złożona niż się wydaje. Pochodzi ona z późniejszego okresu czasu, niż pierwotny mit łowców-zbieraczy i nie należy go utożsamiać w prosty sposób z bogiem gromu. Alemanie - Germanie za swego najwyższego boga i wojennego wodza mieli Odyna, kojarzonego astralnie z Merkurym, a nie Marsem. Problemem tożsamości przeciwnika Wandy zajmę się jeszcze w osobnym artykule. [10] Takie jest znaczenie imienia Zbygniew. [11] Przykładem może być podbój Ziemi Obiecanej i rzeź Kanaanejczyków, dokonana przez Izraelitów pod wodzą Jozuego. Komentowanie wyłączone od 1 sierpnia 2020.
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami znajduje się niezwykły świat. Jest pełen magii i niesamowitych dziwów. A wśród nich największym, jaki możemy spotkać, jest smok. Te majestatyczne bestie ziejące ogniem budzą postrach i fascynację. Niektóre smoki bywają jednak niewielkich rozmiarów, co nadrabiają rezolutnym charakterem. Na szczęście dziś nie musimy wyruszać na niebezpieczne wyprawy, by odnaleźć smoki. Filmy ze smokami są na wyciągnięcie ręki. Zobacz listę najciekawszych z nich i sprawdź, co będzie dobrą alternatywą dla "Gry o tron". Najwięcej smoków możemy znaleźć w widowiskach fantasy, zarówno serialowych (przykład "Gry o tron") jak i filmowych ("Mój przyjaciel smok"). Nic w tym dziwnego. Są to w końcu opowieści o przedziwnych światach, w których ziejące ogniem smoki nie są niczym zaskakującym. Okazuje się też, że smoki często goszczą w filmach dla dzieci. To również nie powinno nikogo dziwić. W smokach dzieciaki widzą magię, niesamowitość, zaproszenie do przygody. Często filmy o smokach powstają na podstawie serii powieściowych. Czasami mogły zostać nakręcone na bazie gier, w szczególności gry "Dungeons & Dragons", która ma w końcu smoki w swojej nazwie. My jednak filmy o smokach na bazie "D&D" sobie darowaliśmy. Nie są to bowiem jakościowo produkcje udane. Najnowsze działania wydawcy gry sugerują jednak, że już wkrótce doczekamy się widowisk z prawdziwego zdarzenia. Filmy o smokach ze świata "Dungeons & Dragons" zostały już zapowiedziane. W naszym zestawieniu znalazły się zarówno najnowsze produkcje, jak i trochę żelaznej klasyki. Zobacz też inne nasze rankingi: o najlepszych filmach z Batmanem, o najlepszych filmach o wikingach i o najlepszych filmach o modzie.
ogień nie może zabić smoka